Turystyczne buraki

Są dwie opcje: abo jesteśmy dziwni, albo coś tu się nam nie zgadza… Chodząc po górach (jeszcze w Polsce) zasada jest taka, że gdy kogoś mijamy to mówimy cześć, dzień dobry itp. Jak się okazało w ciągu naszej podróży, ta reguła działa mniej więcej wszędzie na świecie. No właśnie mniej więcej, bo w Nowej Zelandii jakoś nie… Podczas pierwszego trekkingu myśleliśmy, że może na jakiś dziwnych ludzi trafiliśmy po drodze. Może nigdy nie byli zwolennikami pieszych wędrówek górskich, a że w tym kraju miast zwiedzać nie warto, to z braku innej opcji postanowili się trochę powspinać. No ale żeby samych „cywili” tylko spotykać? I to przez całe 4 tygodnie?! Coś nam tu nie grało… I zauważyliśmy pewną zasadę – mijamy rodowitych Nowozelandczyków i od razu słyszymy Hello, how are u? Często nawet standardowe powitanie zamienia się w kilkuminutową rozmowę (stąd wiemy, że to tubylcy;). I tak poznaliśmy całkiem sporą grupę Nowozelandczyków miłych, uśmiechniętych, skorych do pomocy. Ale reszta turystów… Gdyby celem naszego wyjazdu było np. przeprowadzenie badań odnośnie turystów na różnych kontynentach, to mielibyśmy duży problem… No bo ile razy można spotykając kogoś zagadywać go, a tu zero odzewu? Bądźmy szczerzy, nam też się w pewnym momencie znudziło to i chcieliśmy sobie nawet odpuścić te grzecznościową gadkę. Ale stwierdziliśmy, że nie będziemy tacy jak reszta, nie dołączymy do grona turystycznych buraków.

Wiemy, że do Nowej Zelandii nie leci się na imprezy, czy żeby poznać ludzi, ale żeby zaraz ograniczać się tylko do widoków? No cóż, do tego ostatniego zastrzeżeń nie mamy;).

Nowa Zelandia, Kepler track 130412 P1080978 Nowa Zelandia Mount Cook

Rowerowe co nieco

Skoro już wiecie, że wróciliśmy, to zanim dokończymy nasze podróżowe wpisy, w dużym skrócie napiszę co się z nami działo. Tak więc, po prawie miesięcznym pobycie w Nowej Zelandii, polecieliśmy odpocząć na Bali (uwierzcie, że odpoczynek był nam potrzebny), a potem już tylko kawałek Azji i do domu (przez Londyn oczywiście).

Czerwiec 2013 r. – powrót do kraju, zresztą dwa razy już przesuwany, stał się ostateczny. Jeszcze będąc w samolocie z Bangkoku do Londynu zastanawialiśmy się jak to dalej będzie. No bo co, po tylu miesiącach wracamy do domu no i… No właśnie, no i co dalej? Ogólnie było dziwnie inaczej. Dzień przed powrotem do Europy sprawdziliśmy prognozę pogody dla Londynu i Poznania. No i co się okazało? W Bangkoku jest cieplej niż gdyby zsumować temperatury dla tych dwóch miast… Szczerze powiedziawszy, to po tak długim czasie przy pełnym słońcu i min +30 st.nie potrafiliśmy sobie nawet wyobrazić +12 st…. A żeby było śmieszniej, po zakończonych trekkingach w Nowej Zelandii wyrzuciliśmy już nasze buty. Przecież w Azji wystarczą japonki, wracamy do Europy latem, będzie ciepło… No, to pierwsze zderzenie z rzeczywistością, a właściwie iście londyńską pogodą było brutalne. Deszcz, wiatr, zimno (dla nas mróz!), a my w japonkach. Na szczęście nie wyrzuciliśmy skarpetek, Polak potrafi… No, to wyglądaliśmy jak rasowi turyści;).Później lot do Poznania i witają nas ukochane osiedla. Jakoś tak szaro dookoła, ludzie się nie uśmiechają, nie ma gwaru, do którego już się przyzwyczailiśmy.

Ale w sumie to ja nie o tym chciałam pisać, tylko o tym co było po powrocie. I nie mam tu na myśli spotkań z rodziną, przyjaciółmi, powrotu do swojego mieszkania (i naszego kibelka;). Dopiero po powrocie do domu i przejrzeniu własnych rzeczy (niektórych nawet nie pamiętaliśmy – to odnośnie zakupomanii i przedmiotów niezbędnych do życia) uzmysłowiliśmy sobie, że brakowało nam naszych rowerów… Te poczciwe, stare, przyrdzewiałe już trochę, z ograniczoną możliwością hamowania, ale nasze rowery;). No bo co jak co, ale rowerowe epizody w czasie podróży to na palcach jednej ręki można by policzyć…

Po pierwszej przejażdżce nad Rusałkę doszliśmy do wniosku, że skoro lubimy jeździć i w miarę często to robimy, to może czas pomyśleć o nowych dwukołowcach? No i stało się! Bez zbędnych sentymentów „porzuciłam” swój stary rower (pamiętający jeszcze czasy podstawówki!) i przesiadłam się na nowiutki czerwony;) rower

P1110094

Pewnie nie uwierzycie, ale teraz bez problemu doganiam Tomka, a czasem to on mnie musi gonić!!! No, to teraz nie zostaje nam nic innego jak poznawać nowe okolice;) A kiedy jeździ się najlepiej? Kiedy nie znamy terenu, wyjeżdżamy tak daleko jak mamy ochotę w bliżej nieznanym kierunku, a później pomagając sobie jakimś urządzeniem z GPS-em, np. telefonem, próbujemy wrócić do miejsca, w którym zaczęliśmy. Oczywiście to nie sztuka wracać tą samą drogą;).

A od kolejnego wpisu wracamy już do naszych podróżowych wspomnień;)

Trójkąt Bermudzki

Kiedyś sobie myślałam, że takie rzeczy to tylko w filmach się dzieją. Że ludzie nie znikają nagle, nie ma od nich żadnych wieści. A tu proszę, ponad rok nas nie było… Tak, utknęliśmy gdzieś w tej cyberprzestrzeni… Ale się odnaleźliśmy, cali, zdrowi;). Szkoda tylko, że nie jesteśmy nadal w Nowej Zelandii, tak jak nasze wpisy…

No cóż, przez ten ponad rok czasu zdążyliśmy już zakończyć naszą podróż i wrócić do domu!!! Zdążyliśmy już odpocząć od podróżowania, zatęsknić za nim, dać się znowu wciągnąć systemowi no i wrócić do rzeczywistości. Ale jednym z punktów naszej nowej rzeczywistości jest postanowienie o dokończeniu naszego bloga! Jak to się mawia jedyne czego nam nigdy nie odbiorą to wspomnienia;) A na wszelki wypadek, gdyby na starość Alzheimer nas dopadł, to postanowiliśmy, że spiszemy nasze podróżowe wspomnienia;)

Kolumbiana

Kawa dla jednych jest przysmakiem, dla innych czymś czego nie tkną, a dla większości z nas trunkiem dnia powszedniego. Bez niej często nie potrafimy dotrwać do końca dnia.

Większość ludzi twierdzi, że z ekspresu smakuje najlepiej. Podobno dzieje się tak za sprawą wysokiego ciśnienia pod jakim parzona jest kawa. A co jeśli nie mamy ekspresu? Pozostaje nam opcja alternatywna, która niekiedy i tak z ekspresem wygrywa. My z tym typem parzenia kawy spotkaliśmy się w Kolumbii, więc nazwaliśmy ją po prostu “Kolumbiana”.

Sposób jest banalny. Do garnka wlewacie wodę i wsypujecie kawę. Proporcje są takie, aby na jeden kubek/ szklankę wody przypadała łyżka stołowa kawy. Całość podgrzewacie na małym ogniu. Gdy woda się zagotuje podgrzewacie nadal przez minutę, aby wydobyć silniejszy smak kawy. Gotujcie na małym ogniu, bo na dużym kawa może wykipieć i szorowanie kuchenki macie gratis. Później odczekajcie chwilę aż opadną fusy i można nalewać.

Jeśli jeszcze tego nie próbowaliście to sprawdźcie czy kawa, którą pijacie na co dzień zmieni smak i czy Wam też uda się znaleźć w niej ten głęboko ukryty aromat.

Smacznego 🙂

Halo, czy to Syberia?

Czytając poprzednie wpisy pewnie zorientowaliście się, że Nowa Zelandia bardzo nam się spodobała. Po tym jak przełożyliśmy sobie bilety lotnicze mogliśmy rozkoszować się tutejszymi widokami z większym spokojem. Nawet mogliśmy sobie pozwolić na chwilę relaksu. Dlatego nasz ostatni dzień był zwykłym leniwym dniem, dniem z zakupami, dniem gdzie nigdzie nam się nie śpieszyło. Powolnie przygotowany obiad, deser i kolacja w kuchni naszego campingu i tak aż do wieczora. W Te Anau po prostu postanowiliśmy sobie odpocząć.

I dobrze nam się odpoczywało kiedy to jeszcze jesienne słońce świeciło nam w ciągu dnia. Wieczorem już tak fajnie nie było. Jak później się okazało, ten jeden jedyny raz w Nowej Zelandii, zaczęliśmy przeklinać. I to nie dlatego, że nas coś denerwowało, nie dlatego że ktoś nas wkurzył, nie dlatego że byliśmy zmęczeni, ale dlatego, że zrobiło się zimno. Aż do tego stopnia, że idąc wieczorem pod prysznic staliśmy pod nim chyba z godzinę, by się rozgrzać. Wtedy docenia się tak banalne rzeczy jak nielimitowany dostęp do ciepłej wody czy suszarkę do włosów. W aucie przykryliśmy się wszystkim co tylko możliwe i całą resztą jaką mieliśmy. Nasze śpiwory mumie otulały nas z każdej strony, ale i tak nie dawały rady. W nocy musiałem wstawać z 2-3 razy żeby odpalić auto i nagrzać w środku. Nikt nam nie powiedział, że tutaj jest prawie jak na Syberii. Na szczęście tylko tutaj, bo dalej już było tylko lepiej.

A żeby od rana zrobiło się nam cieplej trzeba będzie przygotować dobrą kawę na dalsze zwiedzanie (widoki z Milford Sound jak zawsze wynagradzają wszystko). W kolejnym wpisie sprzedamy Wam patent na normalną, ale o niebo lepszą kawę, niż tą, którą normalnie pijecie. A jak ktoś pije herbatę to może jakoś kiedyś 🙂

130409 IMG_5338

G A L E R I A