Dwugodzina

Zgodnie z planem mieliśmy udać się z Peru do Boliwii. Ale nie ma planu, którego nie dałoby się zmienić. No więc go zmieniliśmy. Jedziemy do Chile 🙂

Godzina drogi do granicy i kolejna godzina do Arica. Droga mija szybko, bo zamiast autobusu jedziemy autem. Dotarliśmy w samo południe. Kupujemy bilet na 22 do położonego kilkaset kilometrów na południe Calama. Mamy cały dzień, więc idziemy na plażę – trochę słońca nie zaszkodzi. Tylko ludzie dziwnie się na nas patrzą, bo na plażę zamiast z parasolem przyszliśmy z plecakami.

P1050770a

Po zachodzie słońca około 18 wróciliśmy na dworzec. Jeszcze cztery godziny czekania i będzie można się rozłożyć wygodnie w fotelu i trochę pospać w naszym nocnym autobusie (w rzeczywistości normalnie zasypiamy ze zmęczenia w średnio wygodnych fotelach). Około 21 dworzec pustoszeje, a ktoś zaczyna narzekać, że musi czekać jeszcze godzinę na autobus o północy??? Hm… godzina do północy. Kurde coś tu się nie zgadza…

No tak, nie zgadza się! Ot tak – dwie godziny różnicy czasu. Nasz autobus pojechał, a my zostaliśmy na dworcu bez noclegu (ostatecznie udało się nam znaleźć jakiś “podgwiazdkowy hostel”). Szkoda, że nikt nam wcześniej nie powiedział, która jest godzina. Szkoda, że nie sprawdziliśmy zmiany czasu (ale to tylko godzina od granicy z Peru). Szkoda, że auto które nas wiozło było z Peru (prawie wszystkie były z Chile). Szkoda, że na dworcu akurat zepsuł się zegar i nikt nie wywoływał pasażerów do poszczególnych autobusów (kolejnego dnia wszystko działało). Szkoda, że musieliśmy kupić kolejne bilety (a w Chile nie są najtańsze).

Ale gdy już dotarliśmy na Salar de Uyuni (pustynię solną) to nie było nam szkoda… (galeria).

IMG_0563

IMG_0790

IMG_1156

IMG_1216

Po co to komu?

Nieraz zastanawialiśmy się po co komu to wszystko. Cokolwiek chielibyśmy zrobić wymaga to od nas nie tylko czasu i pieniędzy, ale bardzo często wiele wysiłku. Przecież zamiast tego moglibyśmy zwyczajnie i spokojnie posiedzieć w domu na kanapie, oglądając kolejny serial lub popijając ulubiony napój.

A zamiast tego skusiliśmy się na kilkudniowy trekking po szlaku Santa Cruz. Na papierze wygląda to całkiem ciekawie. Cztery dni marszu, trzy noclegi, pełne wyżywienie. W praktyce wygląda to mniej różowo – trzeba wstać o niehumanitarnej godzinie w środku nocy, a później spędzić kilka godzin w busie. Co jakiś czas musimy wysiadać, aby puste auto mogło przejechać przez dziury.

B01 P1040067

W końcu udaje się. Dotarliśmy do niewielkiej wioski indiańskiej, gdzie nasze bagaże pojadą już na osłach. Ale to niewiele nam pomaga, bo pierwszy dzień to kilkugodzinny marsz. Po drodze trochę deszczu, trochę wiatru, kilkanaście stromych podejść, aby ostatecznie odpocząć w naszym luksusowym, ale prywatnym namiocie. Temperatura w nocy spada w okolicę zera, więc śpimy we wszystkim co mamy ze sobą.

B12a 201301162536a

Kolejny dzień to już walka z chorobą wysokościową. To tak jakby ktoś dołożył nam dodatkowy worek ziemniaków na plecy i kazał się z nim wspinać. Da radę, ale nie jest lekko. Kilka kroków do przodu i przerwa. I tak przez następne kilka godzin. Z każdym metrem coraz trudniej, coraz bardziej zmęczeni i coraz więcej pytań i narzekań po co to robimy. Nasze rozmyślania przerywa na szczęście szczyt.

B22 P1040237

Chwila przerwy i idziemy w dół doliny. Żeby nie było nudno po chwili zachciewa mi się zagrać w piłkę. Wygląda to tak, że „walę z czuba” w kamień i wywijam przy tym tzw. orła. Wszyscy mają trochę śmiechu, a ja pamiątkę ze szlaku, bo uderzenie było tak mocne, że palec przez kilka tygodni będzie fioletowy, niczym rosnące nieopodal kwiatki.

Zresztą nikt nam nie obiecywał, że będzie lekko i słowa dotrzymali prawie do samego końca. W ostatni dzień nasz obóz przypominał sielankę w Bieszczadach. Szum rzeki, śpiew ptaków, co jakiś czas przyplątał się osiołek. A gdy rzucisz mu ogryzkę od jabłka ucieknie rycząc przez kolejne kilka minut. „Kurde, stary, to tylko jabłko” – chcieliśmy dobrze.

B46 IMG_8531
By nasz powrót nie był zbyt banalny, nasz kierowca postanowił sobie zrobić prywatny rajd Dakar po górskich serpentynach. Zapomniał chyba tylko, że na pokładzie ma dwóch turystów, którzy chcą jeszcze zwiedzić parę miejsc.

B60 P1040710
A my po powrocie nadal zastanawiamy się po co nam to było? A do tego jeszcze selekcja zdjęć, których zrobiliśmy zdecydowanie za dużo. Ale jak ich nie robić skoro dookoła takie widoki. I to chyba po to to wszystko. Bo jeśli nie to wracamy do domu najbliższym samolotem.

B05 IMG_7875

B20 IMG_8039

Szwajcaria trochę inaczej…

Peru ma wiele do zaoferowania. Oprócz plaż nad oceanem i niezbadanych terenów dżungli na północy, są jeszcze góry. Szkoda tylko, że podczas gdy w całej Ameryce Południowej jest wysoki sezon i dobra pogoda, w górach w Peru dla odmiany jest sezon deszczowy. Nam się jednak udało i i podczas naszego pobytu w Huaraz trafiliśmy na wyjątkowo dobrą pogodę. Jeszcze na wybrzeżu usłyszeliśmy, że ta miejscowość to taka peruwiańska Szwajcaria. No to jak mieliśmy tam nie pojechać;). Po wyjściu z autobusu okazało się, że tutaj jest jednak trochę inaczej. Jeszcze na dworcu na jednego turystę przypadało średnio dziesięciu naganiaczy, a każdy chciał być głośniejszy i ważniejszy. Wszyscy chcieli nam zaoferować hotel, a najlepiej sprzedać jeszcze jakąś wycieczkę…

Miasteczko otoczone jest ze wszystkich stron górami, a przy dobrej pogodzie widać pokryte śniegiem szczyty Kordyliery Białej. I całe szczęście, że są tam takie widoki gór, bo samo miasto do najpiękniejszych nie należy. To nie Szwajcaria, w której widać charakterystyczny styl, a domy są wykończone w każdym szczególe. Pod prysznicem zabraknie czasami ciepłej wody, a niekiedy nawet zapada totalna ciemność, gdy w całym mieście wyłączą prąd. No cóż, jaki kraj taka Szwajcaria 🙂

IMG_7713 IMG_7750
A my w ramach przygotowań do najbliższego trekkingu oraz walki z chorobą wysokościową postanowiliśmy wybrać się do Parku Narodowego Huascaran na pobliski lodowiec Pastoruri położony na wysokości 5200 m. Herbata z koki, żucie liści koki i cukierki ‚coca caramelo’ pomagały nam już od 4000 m, ale na szczęście obyło się bez soli trzeźwiących.

IMG_7305 IMG_7572
Ale ten region to nie tylko góry, choć te są naprawdę piękne. Znajdują się tu również słynne puyas, czyli gigantyczne rośliny, których wysokość przekracza 10 metrów.

IMG_7313

Po tak spędzonym dniu, jeszcze jedna niespodzianka;) Huaraz w trochę ładniejszym wydaniu, bo o zachodzie słońca.

IMG_7805

No to teraz jesteśmy gotowi na nasz Santa Cruz trekking.