Kilka dni w Boliwii i już wiemy dlaczego tutaj jest tak mało Niemców. Za to dużo jest Francuzów z ich narodową finezją.
Podczas wycieczki na pustynię solną nasz kierowca (naprawdę inteligentny gość) powiedział nam, że nie pojedziemy do muzeum i hotelu solnego. Prawie się z nim pokłóciliśmy, bo to miała być najlepsza część naszej wycieczki. Kolejnego dnia jednak tam pojechaliśmy…
Pierwsze zakupy i już źle wydali. Raz daliśmy końcówkę, aby było łatwiej wydać. Potem to odkręcaliśmy przez dziesięć minut. Pani nie wiedziała, czy dodać tę kwotę na kalkulatorze, a może ją odjąć… Już myśleliśmy, że chcą nas oszukać, ale oni po prostu czasami nie umieją liczyć – poważnie.
Kolejny dzień w hostelu o godzinie 9.15 rano! dowiadujemy się że możemy iść zjeść śniadanie, ale wydają je do 8.00. Zestaw pytań do recepcjonisty (chyba trochę niedorozwinięty): czy śniadania wydają do 8.00: tak. Czy w takim razie możemy iść zjeść śniadanie: tak. Kurde chyba trzeba inaczej zadać pytanie. Na tak konstruktywnej rozmowie spędziliśmy kilka kolejnych minut. Bez efektu, ale na śniadanie się załapaliśmy (przy okazji pozdrawiamy bułki z dżemem 🙂
Trzeba jechać gdzieś dalej. Pytamy o autobus do La Paz, ale w okienku kiwają, że nie mają takich połączeń. To nic, że na rozkładzie jest napisane, że mają takie połączenie i nawet podana jest godzina. I tak kilkanaście razy. A w ogóle to jutro nic nie jedzie do stolicy, bo mamy święto. Takie odcięcie od cywilizacji. Tutaj to normalne.
Jedziemy na wycieczkę do kopalni. Po drodze kupujemy dynamit, spłonki i wszystko do wielkiego bum. I nikt nas nie pyta o dowód, pozwolenie i po co nam to jest potrzebne! Później zwiedzamy kopalnię i przy okazji załapujemy się na kilka mniejszych i większych bum, bum – robi wrażenie!
Dlatego tutaj jest tak mało Niemców. Przy ich zaplanowaniu oni nie mogą się tutaj odnaleźć. Bo w Boliwii wszystko jest możliwe, ale nic nie jest pewne…