5.00 rano…

Gwatemala. Jedno z biedniejszych państw Ameryki Środkowej. Widać to zaraz po przekroczeniu granicy z Meksykiem. Za oknem naszego busa widzimy domy położone samotnie na wzgórzach, gospodarzy pasących owce i kury tylko na własny użytek czy paliwo sprzedawane przy drodze w baniakach. Ale nie jest tak źle jakby można było się tego spodziewać. Myśleliśmy, że będzie dużo gorzej, ale okazało się, że jest to cywilizowany kraj, a ludzie bardzo przyjaźnie nastawieni.

Musimy przyznać, że jezioro Atitlan i jego okolice jest jak na razie jednym z najciekawszych miejsc jakie odwiedziliśmy. Można znaleźć tutaj upragnioną ciszę i spokój, a jednocześnie nie nudzić się, gdyż miejsce to oferuje bardzo dużo atrakcji turystycznych.

Przyzwyczajeni do charakterystycznej kuchni meksykańskiej, oczekiwaliśmy podobnych smaków. Zaskoczyło nas tutejsze zróżnicowanie dań. Każda restauracja ma swoje specjały i  wszystkie smakują wyśmienicie.

Na ulicach widać i słychać kolorowe autobusy zwane „chicken busy”. Są to pomalowane, stare autobusy szkolne sprowadzone z USA, które urozmaicają tutejszy krajobraz. Niestety, także go zanieczyszczają. Przebywając w większych miastach czy podróżując po Gwatemali ma się wrażenie, że otaczają nas spaliny. Na szczęście w mniejszych miejscowościach jest to nieodczuwalne.

Gwatemala zawsze będzie się nam kojarzyć z wczesnym wstawaniem. Tutaj co drugi dzień musieliśmy budzić się w środku nocy. Zawsze jakiś wczesny autobus, wejście na wulkan czy cokolwiek innego. Scenariusz zawsze wyglądał tak samo. Budzik dzwoni, otwieramy oczy, jest 5.00 rano – czyli nadal jesteśmy w Gwatemali! A, że to nasze wakacje, to uważamy to za skandal!!! 🙂

Gwatemala pozytywnie nas zaskoczyła, możemy ją z czystym sumieniem polecić na 2-3 tygodniowe wakacje i jeśli będziemy mieli okazję to pewnie tutaj wrócimy.

Tam, gdzie mieszkali Majowie

Gwatemala choć jest jednym z mniejszych państw Ameryki Środkowej ma wiele do zaoferowania. Można zatrzymać się na chwilę nad jednym z kilku wielkich jezior, udać się na plaże nad oceanem, wspinać się po górach czy wulkanach, a także odkrywać malownicze budowle Majów.

Podążając na północ kraju najlepiej udać się do miejscowości Flores. Jest to bardzo mała wyspa otoczona z każdej strony jeziorem Paten Itza, drugim co do wielkości jeziorem w Gwatemali. Znajdują się tam w zasadzie tylko hotele, restauracje i biura podróży, ale nie oznacza to, że można się tutaj nudzić. Wprost przeciwnie, wieczorami to miejsce tętni życiem, a w barach, pubach i restauracjach pojawiają się nie tylko turyści, ale także okoliczni mieszkańcy. W każdy weekend organizowany jest festyn z lokalnym jedzeniem, które można spróbować w zasadzie tylko tutaj.

Udając się dalej na północ dotrzemy do tajemniczego miejsca zwanego Tikal. Jest to potężny kompleks liczący ponad 60 km2 dobrze zachowanych budowli. Miejsce to uważane jest za dawną stolicę Majów. Całość ukryta jest w otulinie lasu deszczowego i w pierwszym momencie nic nie widać. Nic dziwnego, że ruiny odkryto dopiero pod koniec XIX wieku.

Kilkanaście minut spaceru i już jesteśmy na głównym placu, a wokół potężne budowle Majów. Wrażenie robi nie tylko ich ogrom, bo ich wysokości oscylują w granicach 40-65 m, ale także ilość budynków. Z każdej strony jakaś budowla, pomieszczenia czy wejścia.

Po dotarciu na szczyt jednej z budowli, zwanej Temple IV trzeba się na chwilę zatrzymać. Widok niczym z filmu, dookoła tylko lasy tropikalne, a my ponad nimi. Co jakiś czas widać szczyt kolejnej budowli. Dalej już widok po horyzont ograniczony jedynie przejrzystością powietrza. Teraz dopiero Tikal robi wrażenie, teraz dopiero widać jego ogrom.

Jak się okazuje kilka godzin na zwiedzenie wszystkich ruin to nie za dużo. Cały kompleks jest tak potężny, że odległości pomiędzy poszczególnymi budowlami to zawsze kilkanaście minut szybkiego marszu. Na każdym rozwidleniu dróg umieszczone są drogowskazy.

Tikal to jednak nie tylko budowle, ale także otaczające go lasy i zwierzęta. Można je spotkać na każdym kroku. Na szczęście nie są to jaguary przed którymi trzeba uciekać:)

Choć mrówkom woleliśmy nie wchodzić w drogę, bo miały przewagę – było ich więcej…

Cisza, spokój, Antigua

Antigua czyli Stara. Miasto kiedyś było nie tylko stolicą, ale także ekonomicznym, religijnym, politycznym i kulturalnym centrum dla całego regionu. Niestety po potężnych trzęsieniach ziemi w roku 1773 miasto zostało bardzo poważnie zniszczone. Ówczesne władze kolonialne postanowiły odbudować stolicę w innym, mniej zagrożonym miejscu. W taki sposób powstała obecna stolica miasto Guatemala.
Antigua została częściowo odbudowana, ale ślady zniszczeń wielu budynków wybudowanych w stylu baroku kolonialnego widać do dziś. Co ciekawe, ze względu na rozległe zniszczenia miasta, w 1776 roku nakazano całkowite jego opuszczenie. Jednak wiele osób pozostało. I bardzo dobrze, bo Antigua to bardzo urocze i spokojne miejsce. Czasami ma się wrażenie, że za spokojne, bo na szerokich ulicach czy starym rynku nic się nie dzieje. I dziwić się można tylko dlaczego we wszystkich oknach zainstalowane są kraty…

Miasto otoczone jest wulkanami Agua, Acatenango i Fuego z czego ten ostatni jest nadal aktywny. Na szczęście wydobywa się z niego głównie tylko dym, rzadko lawa.

Miasto słynie z nauki języka hiszpańskiego. Faktycznie jest tam wiele szkół językowych, a wiele spotkanych wcześniej osób wspominało, że właśnie w Antigua wybrali się na kurs. Dlaczego? Może właśnie dlatego, że jest tutaj cisza i spokój tak potrzebna do nauki. Jeśli jednak zamierzacie jedynie zwiedzać miasto to jeden lub dwa dni wystarczą. Ale właśnie na ten jeden lub dwa dni opłaca się tutaj przyjechać, aby odpocząć.

Światło, widzę światło…

Jakie są największe jeziora jakie widzieliście? Pewnie kilka się znajdzie…
Położone w górach? To już pewnie kilka mniej…
A w otoczeniu wulkanów? Dla nas pierwsze było jezioro Atitlan.

Jezioro Atitlan położone jest w górach na wysokości 1000 m n.p.m., pomiędzy wulkanami San Pedro, Toliman i Atitlan, a jego głębokość sięga nawet 300 m.

I taki właśnie widok przywitał nas kiedy po długiej podróży dotarliśmy do miejscowości Panajachel. Jest to niewielka, ale bardzo turystyczna miejscowość. Prawdą okazało się to co słyszeliśmy w Meksyku – ludzie tutaj na co dzień chodzą ubrani w typowe stroje indiańskie, sprzedawane rzeczy wykonują ręcznie i nie lubią być fotografowani. Czyli to co w Meksyku było reklamowane jako wyjątkowa atrakcja turystyczna tutaj jest na porządku dziennym.

W Panajachel nie można się nudzić. My skuszeni widokiem wulkanów postanowiliśmy wspiąć się na jeden z nich. Wybór padł na wulkan San Pedro, którego szczyt znajduje się na wysokości 3020 m n.p.m. Wspinaczkę zaczęliśmy wczesnym rankiem. Po przybyciu łodzią na drugi koniec jeziora zdążyliśmy jeszcze zjeść śniadanie. Potem już tylko parę minut tuk-tukiem i możemy zaczynać. Wejście na wulkan zaczyna się początkowo łagodnie. Już na samym początku widok plantacji kawy, pola kukurydzy, a jeszcze wyżej zbiory awokado. Potem zaczyna się coraz bardziej stromo. Początkowa euforia i zapał do wspinaczki powoli odchodzą w zapomnienie, a każdy kolejny krok zwiększa tętno. Już po kilkunastu minutach podejścia okazuje się, że moje serce przeszło delikatną palpitację. Potem już było tylko gorzej. Każda kolejna przerwa dawała tylko chwilę upragnionego odpoczynku. Wspinaliśmy się już ponad dwie godziny, a końca nie było widać. Za to przed moimi oczami pojawił się tunel. Wyglądał jak w tych wszystkich filmach, długi, jasny, a na końcu światło. Przypuszczałem zbliżający się zawał serca.. Cóż począć, trzeba iść dalej. Wizja końca tunelu i zbliżającego się światła budziła we mnie coraz większy lęk. Nagle poczułem delikatny wiatr opływający moje spocone ciało. Poczułem się lekko i dobrze – jak w niebie. I prawie tak było, bo właśnie dotarliśmy na szczyt wulkanu, na wysokość ponad 3000 m.

Niestety nasz trud nie został wynagrodzony pięknym widokiem, bo nad wulkanem zebrały się chmury, a szczyt powiła gęsta mgła. Na pocieszenie pozostało kilka widoków z niższych partii wulkanu.

My wspinamy się po polskich górach, ale ta trasa nieźle nas wykończyła.. Na razie z wulkanami dajemy sobie spokój – zobaczymy jak długo..:)