Co można zrobić za 8 dolarów?

Nikaragua to niesamowity kraj, piękny, naturalny, a przy tym naprawdę tani w porównaniu do całej Ameryki Łacińskiej. Gdy planowaliśmy tę podróż, ludzie nam radzili, by tylko przejechać przez Nikaraguę, bez zatrzymywania się tam. Usłyszeliśmy, że jest tam bardzo niebezpiecznie i nie mają zbyt dużo do zaoferowania turystom. Gdybyśmy posłuchali, popełnilibyśmy olbrzymi błąd. Wręcz niewybaczalny. Czasem warto zrobić coś na przekór wszystkim.

Spędziliśmy w Nikaragui tylko dwa tygodnie… Ale jakie;) Nawet opuszczenie tego kraju było dla nas pozytywnym zaskoczeniem.

Zdecydowana większość osób, którzy wyjeżdżają z Ometepe i próbują się przedostać do Kostaryki, robi to lądem przez Rivas (jakieś pięć godzin autobusem do granicy) lub cofa się do Granady, by złapać autobus jadący bezpośrednio do San Jose. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie zrobili tego inaczej;)

Postanowiliśmy przejechać przez całą wyspę chickenbusem, aż do San Jorge, a stamtąd wziąć taxi, by dostać się do portu. Jednocześnie poprawiliśmy nasz rekord prędkości w podróżowaniu – 4 km pokonaliśmy w niecałe 40 minut;). No cóż, na Ometepe nie wszędzie jeszcze dotarła cywilizacja…. Później prom – nieco szybszy, ale i tak pokonanie 100 km po jeziorze Nikaragua trwa 10 godzin. Ale to było niczym bajka – spało się tam lepiej, niż w niejednym hostelu;) Acha, no i cała podróż do granicy kosztowała nas 8 USD… A tam jak zawsze formalności. W Nikaragui nawet kwity są kolorowe;)

 

Nie ma bunkrów, ale…

Kolejne dni na Ometepe. Mała wyspa, ludzie nas pytają co my tutaj robimy? Hm… w zasadzie to trudy dnia codziennego: wspinamy się na punkty widokowe, zwiedzamy pobliskie wodospady, obserwujemy mieszkających tutaj ludzi, staramy się odszyfrować petroglify porozrzucane po wyspie. Musimy też poznać tutejsze drogi ewakuacyjne, gdyby okazało się, że aktywny wulkan postanowił o sobie przypomnieć podczas naszego pobytu.

A od czasu do czasu organizujemy sobie rajdy rowerowe, momentami przypominające safari, po kamienistych drogach lub ich substytutach.

Nie zapominamy o najnowszej technologii i nawet w parkach narodowych próbujemy nawiązać kontakt ze znajomymi. Niestety bezskutecznie. Facebook jest wszędzie, Internet już niekoniecznie… Ale i tak ‘Lubimy to!’ 🙂

A tak ogólnie to na wyspie odpoczywamy, patrząc każdego wieczora na wulkany przy zimnym piwku lub rumie. Zbieramy siły do dalszej podróży. Wyspa niby mała, niby mało ciekawa, ale my stwierdziliśmy, że…

Prawie jak nad morzem…

Nikaragua, kraj w którym wulkany wyrastają jak grzyby po deszczu. Znajduje się tutaj ich kilkadziesiąt. Widać je wszędzie dookoła. My udaliśmy się na wyspę Ometepe, jedną z kilkunastu znajdujących się na Jeziorze Nikaragua, której centralnym punktem wyspy jest…? A właściwie to są? Oczywiście, dwa wulkany 🙂  Owiane chmurami, nam prezentowały się jak statki kosmiczne – aż się baliśmy, że nas porwą Marsjanie 🙂

Ta niewielka wyspa zamieszkana przez ok 40.000 osób jest ostoją spokoju. Nikt tutaj nigdzie nie biegnie, nigdzie się nie śpieszy. Autobusy kursują z dokładnością do 60 minut. Nie ma się co dziwić. Pokonują takie trasy, gdzie nikt chyba nigdy nie słyszał o asfalcie czy betonie.

Jeśli ktoś jest głodny to idzie złowić ryby, jeśli ma ochotę na deser to zrywa sobie banany. W międzyczasie krowy i inne zwierzęta pasą się na pobliskich pastwiskach lub drogach…

A jeśli ktoś chce się zrelaksować to idzie pograć w piłkę lub posłuchać szumu fal. Tak, na tym jeziorze są fale. Czasami takie jak na morzu. Ale nie ma się czemu dziwić, skoro jezioro ma prawie 150 km długości, a wiatr delikatnie muskając powierzchnię wody kieruje ją w kierunku lądu. Dlatego czuliśmy się tam prawie jak nad morzem…

Pobujajmy się…

W Granadzie początkowo mieliśmy zostać tylko jeden dzień. Niewielkie miasto, które niegdyś na przemian z Leon pełniło funkcję stolicy Nikaragui, okazało się niesamowicie turystyczne. Codziennie rano zadawałem pytanie: Co dzisiaj robimy? I za każdym razem otrzymywałem inną odpowiedź. Raz, że idziemy nad jezioro albo jedziemy na targ Masaya gdzie można kupić praktycznie wszystko. A może popływamy w Lagunie de Apoyo, gdzie krater wulkanu został zalany wodą i stworzył jezioro. Faktycznie jest tutaj wiele możliwości, ale najlepiej chyba rozejrzeć się dookoła i pośród kolonialnych budowli przypatrzeć się mieszkańcom tego miasta. Czasami ma się wrażenie, że dla nich czas zatrzymał się jakiś czas temu, ale może też dlatego prowadzą spokojne, bezstresowe życie jak za dawnych lat.

A jako, że w Nikaragui „sportem narodowym” jest bujanie się na krześle, my postanowiliśmy przyłączyć się. W Granadzie pobujaliśmy” się kilka dni dłużej, niż mieliśmy w planach.

Usta piekieł

Zawsze się zastanawialiśmy co jest najciekawsze w podróżach? Miejsca owszem, ale nie tylko. Najlepsza jest jednak możliwość poznania mieszkańców i ich zwyczajów. A że zbliżał się 1 listopada postanowiliśmy sprawdzić jak tutaj obchodzi się to święto – może się do nich przyłączymy? Okazuje się jednak, że w Nikaragui mieszkańcy idą na cmentarz i śpią całą noc przy grobach bliskich. Mamy spać całą noc przy grobach? Szybko zrezygnowaliśmy z tego pomysłu 🙂

Trzeba znaleźć jakąś inną alternatywę. I znaleźliśmy… wulkan Masaya. Dlaczego? Bo to miejsce, gdzie życie straciło wiele osób.

Indianie składali tutaj ofiary z dziewic i dzieci, aby ułaskawić gniew bogów. Nic to jednak nie pomogło – wulkan nadal swą aktywnością powodował dookoła same zniszczenia. W późniejszych czasach Hiszpanie, którzy tutaj przybyli, nazwali ten wulkan „ustami piekieł”. W XVI w. postawili tutaj nawet krzyż „La cruze de Bobadilla”, który był częścią odprawianych tam egzorcyzmów.

A jeszcze nie tak dawno temu, dyktator Somoza zrzucał z helikoptera do krateru wulkanu opozycjonistów…

Faktycznie wulkan robi wrażenie, tym bardziej że jest on aktywny. Cały czas wydobywają się z niego gazy, a zawartość siarki powoduje, że nie można zbyt długo przebywać w pobliżu krateru. Patrząc na jego otoczenie widać to wyraźnie.

My jednak postanowiliśmy rozejrzeć się po okolicy, zobaczyć jakie widoki są z drugiej strony wulkanu Masaya.