A może by tak zostać w Nowej Zelandii…


Zawsze byliśmy zwolennikami natury, a nie architektury. Odwiedzane przez nas miasta często były tylko miejscem przesiadki, spotkania z kimś znajomym, albo po prostu były na naszej trasie i nie dało się ich ominąć. Nie inaczej było w Nowej Zelandii – wylądowaliśmy w Auckland, a że było to w piątek – od razu wbiliśmy się w korek (podsumowując cały pobyt w tym kraju to był właściwie jedyny korek). Początkowo planowaliśmy choć na chwilę wjechać do tego miasta, ale skoro wypożyczalnia samochodu i market były blisko lotniska, no to właściwie po co… Wellington też jakoś nie zwiedziliśmy, no bo jak przez te kilka godzin w nocy… A dnia nam było szkoda marnować na jakieś tam budowle.

Ostatnim dużym miastem o jakie mogliśmy zahaczyć było Christchurch. Mogliśmy, ale nie zrobiliśmy tego, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni;) Zamiast oglądać zniszczenia po trzęsieniu ziemi (pamiętajmy, że dla Nowozelandczyków to była tragedia narodowa i jeszcze długo będą o tym opowiadać wszystkim napotkanym turystom), wybraliśmy niedaleko położoną na półwyspie Banks miejscowość Akaroa. Jeżeli myślicie, że po 4 tygodniach spędzonych w Nowej Zelandii nic nie może Was zaskoczyć to się mylicie. Tu nie ma co za bardzo pisać, to trzeba zobaczyć (przynajmniej na zdjęciach;).
IMG_6268 IMG_6287

Czas wyjazdu to zawsze czas przemyśleń i my też takie mieliśmy. A może by tak zostać w Nowej Zelandii… Jak sobie przypominamy te małe leniwe miasteczka, w których prawie wszystko zamykają po 17.00, nawet stację benzynową!!! I to wcale nie żart, a dla nas bynajmniej nie było to wtedy aż takie śmieszne. Będąc gdzieś na południowej wyspie orientujemy się, że jakoś mało paliwa mamy. Widzimy miejscowość, wjeżdżamy ok. 19, a tam wszystko zamknięte. Tomek stwierdził, że rezerwa się jeszcze nie pali, więc jedziemy szukać dalej. A jak wyjechaliśmy z miasteczka to wyrósł przed nami znak: następna stacja benzynowa za 80 km!!! Acha, trzeba podjąć decyzję – ryzykujemy i mamy nadzieję, że damy radę dotrzeć, czy zostajemy na noc i czekamy aż ponownie otworzą rano. Oczywiście adrenalina zwyciężyła;). Gdy po godzinie jazdy nie spotkaliśmy ani jednego auta!!!, za to zaczął towarzyszyć nam żydek;) prewencyjnie zwolniliśmy. Na szczęście kilkanaście kilometrów dalej zobaczyliśmy światła na horyzoncie – jesteśmy uratowani! Gdy tylko wjechaliśmy do miasteczka naszym oczom ukazała się mała stacja benzynowa. No to podjechaliśmy, zatankowaliśmy, a gdy zapłaciliśmy, pan zamknął za nami drzwi na klucz. Stacja była otwarta do 21.00… Farta mieliśmy nieziemskiego – gdybyśmy dojechali 10 minut później, musielibyśmy nocować na tej stacji, bo już na pewno nie ryzykowalibyśmy poszukiwań kolejnej…

Wracając do naszych przemyśleń, stworzyliśmy też naszą nowozelandzką definicję biednych i bogatych. Biedni ludzie to ci, którzy mają mały domek i kampera, żeby w weekendy i urlopy móc wyjechać, pozwiedzać i odpocząć sobie. Średnia klasa ma łódź lub mały jacht, który ciągnie za swym kamperem. To kto to jest bogaty człowiek? Ten, który ma helikopter! I to wcale nie są żarty – większość ludzi na campingach to Nowozelandczycy. To jest po prostu ich narodowe hobby tak jak u nas siedzenie przed komputerem (np. na facebooku) lub przed telewizorem. Gdyby porównać liczbę mieszkańców tego kraju i liczbę łodzi, jakie można zobaczyć w portach, to pewnie niejedno europejskie miasto mogłoby się zawstydzić.

Nowozelandczycy są mili i pomocni, choć czasem trudno się z nimi dogadać (po czterech tygodniach można już przyzwyczaić się do ich akcentu), mają piękne krajobrazy, jest tu bezpiecznie, nie ma dziwnych stworzeń (na campingu można chodzić w nocy bez obawy spotkania z tarantulą czy wężem), czyli prawdziwe eldorado. Tylko dlaczego to eldorado do cholery jest tak daleko od Polski?! Jak sobie policzyliśmy długość lotu z Polski do Nowej Zelandii i różnicę stref czasowych to stwierdziliśmy, że lot w jedną stronę zająłby nam jakieś dwa dni… Czyli, żeby przylecieć do Polski potrzebowalibyśmy minimum 2 tygodni (na samą podróż odeszłyby 4 dni), już nie wspominając o kosztach… Podsumowując, rodzinę i przyjaciół widzielibyśmy raz, maksymalnie dwa razy w roku…

Albo zrobiliśmy się sentymentalni na starość, albo zbyt leniwi, żeby zaczynać wszystko od początku w nowym miejscu…

IMG_6198

2 thoughts on “A może by tak zostać w Nowej Zelandii…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s