Piekło – niebo

Czy pamiętacie tę starą papierową grę piekło-niebo? Była banalnie prosta w wykonaniu, a sprawiała niesamowicie wiele radości. Dzieciaki potrafiły w nią grać całe lekcje. I zawsze miało się 50% szans. Tak też byśmy podsumowali w jednym zdaniu naszą podróż łodzią z Panamy do Kolumbii przez przepiękne wyspy San Blas. Z tym, że tutaj takie szanse były od początku wpisane w kontrakt, a raczej w podział wycieczki na dwie części.

Pierwsza zaczęła się bardzo niewinnie, choć bardzo wcześnie. Punktualnie o 5.00 rano podjechało pod nasz hostel auto terenowe. Zastanawialiśmy się po co im auta 4×4, by dowieźć nas do portu. Na myśl przychodziła nam tylko chęć sprzedania droższego transportu, niż zwyczajnym mikrobusem. Dopiero po dotarciu do rezerwatu przyrody, gdzie momentami brakowało asfaltu, a w końcowej części nie było już go w ogóle, zrozumieliśmy sens aut z napędem na cztery koła.

Teraz tylko przesiadka na łódź i zaczynamy podróż. Nasz błyszczący w słońcu katamaran prezentował się bardzo okazale. I taki był. Ale to nie on zrobił na nas największe wrażenie. Okazało się, że wzdłuż Panamy znajduje się 365 małych wysepek, z których każda wyglądała jak ta z folderu biura podróży. Hura wykrzyknąłem! W końcu trafiliśmy na te właściwe Karaiby:) To tutaj biały niczym śnieg piasek, delikatnie otula stopy muskając końce palców. To tutaj wyrastają pochylone palmy wygięte wpół, niczym wizytówka tego miejsca na błękitnym niebie. To tutaj woda ma taką przejrzystość, że prawie widać każde ziarenko piasku na dnie. I to tutaj nikt nie chce bezchmurnego nieba. Dlaczego? Bo jest wtedy tak piekielnie gorąco, że nie wiadomo co ze sobą zrobić. Uwierzcie nam, że lepiej gdy niebo jest zachmurzone.

P1000307P1000089Uroku dodaje wyspom obecność Indian Kuna Yala, dla których czas jakby zatrzymał się w miejscu kilkadziesiąt lat temu. Ich głównym środkiem transportu jest łódź. Żyją z połowu ryb lub z uprawy kokosów, które rosną na większości wysp. Szkoda tylko, że nie wiadomo jak długo to jeszcze potrwa, bo cywilizacja wchłania ich powoli, ale systematycznie.

P1000438

A gdzie w tym wszystkim druga część podróży? Ta zaczyna się zaraz po wypłynięciu na otwarte morze. Żegluje się nieprzerwanie prawie dwa dni. I jeśli ktoś uważa, że nie ma choroby morskiej to zapraszam na taką wycieczkę. Wszyscy odczuwali jej skutki, mniej lub bardziej, ale nie ominęła nikogo. Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, gdy patrzyliśmy na kapitana, który tak jak i my tylko leżał i nie mógł nic zjeść. Był to bardzo ciekawy widok. Dobrze, że łódź miała auto pilota:-)