Światło, widzę światło…


Jakie są największe jeziora jakie widzieliście? Pewnie kilka się znajdzie…
Położone w górach? To już pewnie kilka mniej…
A w otoczeniu wulkanów? Dla nas pierwsze było jezioro Atitlan.

Jezioro Atitlan położone jest w górach na wysokości 1000 m n.p.m., pomiędzy wulkanami San Pedro, Toliman i Atitlan, a jego głębokość sięga nawet 300 m.

I taki właśnie widok przywitał nas kiedy po długiej podróży dotarliśmy do miejscowości Panajachel. Jest to niewielka, ale bardzo turystyczna miejscowość. Prawdą okazało się to co słyszeliśmy w Meksyku – ludzie tutaj na co dzień chodzą ubrani w typowe stroje indiańskie, sprzedawane rzeczy wykonują ręcznie i nie lubią być fotografowani. Czyli to co w Meksyku było reklamowane jako wyjątkowa atrakcja turystyczna tutaj jest na porządku dziennym.

W Panajachel nie można się nudzić. My skuszeni widokiem wulkanów postanowiliśmy wspiąć się na jeden z nich. Wybór padł na wulkan San Pedro, którego szczyt znajduje się na wysokości 3020 m n.p.m. Wspinaczkę zaczęliśmy wczesnym rankiem. Po przybyciu łodzią na drugi koniec jeziora zdążyliśmy jeszcze zjeść śniadanie. Potem już tylko parę minut tuk-tukiem i możemy zaczynać. Wejście na wulkan zaczyna się początkowo łagodnie. Już na samym początku widok plantacji kawy, pola kukurydzy, a jeszcze wyżej zbiory awokado. Potem zaczyna się coraz bardziej stromo. Początkowa euforia i zapał do wspinaczki powoli odchodzą w zapomnienie, a każdy kolejny krok zwiększa tętno. Już po kilkunastu minutach podejścia okazuje się, że moje serce przeszło delikatną palpitację. Potem już było tylko gorzej. Każda kolejna przerwa dawała tylko chwilę upragnionego odpoczynku. Wspinaliśmy się już ponad dwie godziny, a końca nie było widać. Za to przed moimi oczami pojawił się tunel. Wyglądał jak w tych wszystkich filmach, długi, jasny, a na końcu światło. Przypuszczałem zbliżający się zawał serca.. Cóż począć, trzeba iść dalej. Wizja końca tunelu i zbliżającego się światła budziła we mnie coraz większy lęk. Nagle poczułem delikatny wiatr opływający moje spocone ciało. Poczułem się lekko i dobrze – jak w niebie. I prawie tak było, bo właśnie dotarliśmy na szczyt wulkanu, na wysokość ponad 3000 m.

Niestety nasz trud nie został wynagrodzony pięknym widokiem, bo nad wulkanem zebrały się chmury, a szczyt powiła gęsta mgła. Na pocieszenie pozostało kilka widoków z niższych partii wulkanu.

My wspinamy się po polskich górach, ale ta trasa nieźle nas wykończyła.. Na razie z wulkanami dajemy sobie spokój – zobaczymy jak długo..:)