Dobry PR to podstawa

Bali to taka wyspa marzeń. Każdy mówi, że chce tam lecieć, że tak fajnie mamy itd… Muszę przyznać, że polecieliśmy tam trochę przez przypadek. Kupując bilet lotniczy mieliśmy do wykorzystania określoną ilość mil. Lecąc z Nowej Zelandii do Singapuru mogliśmy jeszcze gdzieś wylądować za niewielką dopłatą… I tak oto postanowiliśmy zobaczyć jak wygląda to Bali. Cała przyjemność kosztowała nas 60 £… – tak, tam nie brakuje żadnego zera. I całe szczęście, bo byłby to prawdopodobnie największy błąd w całej naszej podróży. To może zacznę od początku…

Jak na wymarzone miejsce to troszkę tu tłoczno na plażach, na ulicach, wszędzie klaksony i krzyki. No ale co się dziwić, skoro Indonezja to najgęściej zaludniona wyspa na świecie. Na wyspie jest wiele atrakcji i przepięknych widoków (tak twierdzą tubylcy), więc trzeba to zobaczyć. Nam nie są straszne tłum, ścisk i dziwne reguły panujące na drodze – pora wypożyczyć skuter…

A na naszej liście „must see” plaża Nusa Dua, kilka świątyń i pola ryżowe. Od czego by tu zacząć… To może o tych plażach parę słów. No więc… najładniejsze to były chyba na pocztówkach, a nikt nie potrafił nam powiedzieć gdzie je można znaleźć i zobaczyć. Na wyspie jest wiele miejsc, w których kiedyś były piękne plaże… Ale morze skutecznie je zabiera – z każdym rokiem ubywa kilka centymetrów tych szerokich niegdyś plaż. Trzeba też się nastawić na to, że szukanie pięknych piaszczystych i nie zatłoczonych plaż zajmie trochę czasu.

A teraz coś dla bardziej ambitnych – zwiedzanie wyspy. Mamy tu do wyboru tysiące świątyń, pola ryżowe, wulkany. Jeśli myślicie, że wynajem skutera i jeżdżenie na własną rękę jest najlepszą opcją, to możecie się pomylić. Indonezja jest niesamowicie zatłoczona, na wszystkich uliczkach miast jest tłok, wszyscy się przeciskają, trąbią, wrzeszczą. Wynajęliśmy skuter na jeden dzień. Efekt – zwiedzenie dwóch świątyń, pól ryżowych, jeden stłuczony palec u nogi i ból pleców. Same w sobie świątynie nie wywarły na nas wrażenia, widzieliśmy wiele ładniejszych w Azji. Może byliśmy zbyt leniwi i za szybko się poddaliśmy? To co zasługuje na obejrzenie to zwykłe domy i galerie sztuki. Ich architektura jest naprawdę ciekawa i warta tego, by sobie je pooglądać, a nie tylko minąć w drodze do jakiejś atrakcji turystycznej. A skoro o drodze mowa… Nieraz zdarzało się nam wypożyczyć skuter i w różnych warunkach próbować swych sił z miejscowymi;) Ale na Bali po kilku godzinach jazdy po prostu się poddaliśmy i marzyliśmy już tylko o tym, by dojechać do hotelu i go oddać… Fakt, że tylko jeden palec „zahaczył” o tłumik innego skutera to i tak cud! Tam oprócz kasków (których szybki są tak porysowane, że nic nie widać gdy tylko zaczyna się ściemniać) powinni wypożyczać cały pancerz. Dość popularną formą zwiedzania tej wyspy jest wynajem auta razem z kierowcą. My bardzo nie lubimy, gdy ktoś za nas decyduje gdzie jedziemy itd., ale drugi raz byśmy chyba skutera nie wypożyczyli.

P1090322

IMG_6336

Niesprawiedliwe by było, gdybym nie wspomniała o zaletach Bali. Przede wszystkim masaż całego ciała – naprawdę warto! Być może masaż na zatłoczonej plaży nie jest najbardziej relaksacyjny, ale gdy znajdzie się niezatłoczone miejsce, w którym można usłyszeć przyjemną dla ucho muzykę, relaks gwarantowany. Tam gdzie jest gorąco, a na Bali na pewno jest gorąco, fajnie się schłodzić, orzeźwić trochę. A do tego lody magnum w zupełnie innych smakach niż u nas i to w cenie ok. 1 dolara;) Można z tego zrobić rytuał – po śniadaniu idziemy kupić lody w jednym smaku, po obiedzie w drugim, a wieczorem obowiązkowo jeszcze inny smak lodów;). My zrobiliśmy sobie z tego szlaki wędrówek (lody w wielu smakach można kupić w każdym małym markecie, jakich wszędzie pełno).

Bali ma jeszcze jeden plus – dobre jedzenie. Może nie wszystko przypadło nam do gustu, ale dania, które zawierały orzechy lub sos z orzechów były po prostu pyszne. My jadaliśmy głównie w jednej knajpce, zamawialiśmy jedno danie z orzechami, a jako drugie próbowaliśmy coś nowego. Na pewno każdy znajdzie tam coś dla siebie.

P1090309

Szukam dalej tych plusów Bali i może przez to, że już dość dużo czasu upłynęło, a może przez to, że ich po prostu nie ma, na tym ten wpis kończę…

Wymarzone Bali…

Po czterech tygodniach ciągłych trekkingów, wstawania wcześnie rano, nadszedł czas na odpoczynek. Ja lubię zacząć odpoczywać już w samolocie;) Tak się przyzwyczaiłam do latania, że ledwo maszyna wzbija się w powietrze, ja już śpię. A tu niespodzianka – niby takie fajne te linie lotnicze Qantas, ale ciągle mi ktoś przeszkadzał. Ledwo zasnęłam, a tu już chodzą z napojami. Jeszcze się napić nie zdążyłam, a tu obiad. Pomyślałam sobie, że po obiedzie to już na pewno zrobię sobie drzemkę, a tu lody serwują! No nic, na trasie Christchurch – Sydney wyspać się nie sposób (chciałabym tak kiedyś w europejskich lotach mieć;)).Za to w samolocie do Denpasar zaczęłam już odpoczywać na całego;) Tak dobrze mi się spało lub tak bardzo wykończyła mnie Nowa Zelandia, że nawet przespałam lądowanie…

Jak na wymarzone wakacje na Bali, to nasze podejście jakieś dziwne było. Znaleźliśmy sobie wcześniej hotel w Kuta (chyba bliżej lotniska już się nie dało), ale najważniejsze, że o 23.00 była jeszcze czynna recepcja. No cóż, pokój nie powalał, zresztą tak samo jak cały hotel. Ale pomyśleliśmy sobie, że prześpimy się jedną noc, a następnego dnia poszukamy czegoś innego. Bo o tym, żeby wybrać się na dużo ciekawszą wyspę Lombok, albo na wyspy Gili nawet nie myśleliśmy – to wymagałoby zbyt dużo wysiłku z naszej strony. Tak jak się spodziewaliśmy, następnego dnia też byliśmy zmęczeni i szczytem naszego wysiłku było znalezienie jakiegoś miejsca na obiad. Do plaży (jakieś 200 m) nie dotarliśmy, bo była za daleko. Ale zrobiliśmy sobie postanowienie – następnego dnia szukamy nowego hotelu z ładnym pokojem, basenem itd. W końcu należą się nam wakacje;)

W ten sposób dwa dni później nadal byliśmy w tym samym miejscu, ale za to wybraliśmy się na plażę. No cóż, plaża jak plaża, jakaś ładna to ona nie była, a poza tym dużo ludzi, choć to nie był sezon. Za to my się zmobilizowaliśmy i poszliśmy poszukać nowego hotelu. Wybraliśmy się w tym celu całą ulicę dalej. Daliśmy radę obejrzeć trzy hotele, a że każdy z nich był lepszy niż ten, w którym nocowaliśmy, to postanowiliśmy już się nie przemęczać i nie szukać dalej, tylko zrobić losowanie i się w końcu przenieść;).

I tak oto w końcu mieliśmy w miarę sensowny hotel z w miarę działającym internetem, za w miarę rozsądną cenę. Od tego czasu już nie obijaliśmy się cały dzień – schodziliśmy na basen i tam się opalaliśmy i pływaliśmy. No chyba, że robiło się nam za gorąco, to wracaliśmy do pokoju. A tam telewizor z HBO!!! To dało nam rozrywkę na jeden dzień – w programie były dwie części Władcy Pierścieni… A że akurat wróciliśmy z Nowej Zelandii, a ja nigdy nie oglądałam tego filmu, postanowiliśmy sprawdzić, jak się ma rzeczywistość do filmowej natury.

Jeżeli ktoś chciałby zrozumieć Władcę Pierścieni, to nie polecam rozpocząć oglądania od drugiej części i to po angielsku. Cały czas gubiłam się w tym filmie, nie nadążałam za wątkami, ale obejrzałam do końca;) Ten film trwał tak długo, że prawie byśmy kolacji przez to nie zjedli.

Takie to właśnie były nasze problemy przez pierwsze dni pobytu na Bali.

P1090422