Dotarliśmy na wyspę. Wreszcie Karaiby, rum i plaża. Tylko zaraz gdzie jest ta plaża? Hm… no właśnie. Jeśli myślicie, że tutaj jest jak na zdjęciach, na których wokół wyspy rozpościerają się białe jak śnieg plaże, a w krystalicznie czystej wodzie kąpią się turyści to pomyliliście miejsca. Nie tutaj. To nie te Karaiby. Na wyspie są niewielkie odcinki plaży, ale piasek w żaden sposób nie przypomina tego ze zdjęć. Woda co prawda jest czysta i widać dno, ale i tak prawie nikt się nie kąpie. Dlaczego? Bo praktycznie wszędzie na dnie są glony, które skutecznie odstraszają.
To co mamy tutaj robić? – zapytałem. Okazuje się, że wyspa słynie z kursów nurkowania. I faktycznie co drugi budynek to szkoła nurkowania, a oprócz tego są tylko hotele i restauracje. Wszystko czego potrzebujesz. I o to tutaj właśnie chodzi. Najpiękniejsze miejsca w tej okolicy ukryte są pod wodą. Kurs? – zapytałem. Tak, profesjonalnie nazywa się to „Kurs PADI na otwartej wodzie do 18 m”. Całość trwa kilka dni i kosztuje wraz z zakwaterowaniem połowę tego co w Polsce. No to co, robimy!
Kurs jak to kurs, na początku dużo teorii i testy. Potem zaczyna się już ciekawiej. Pierwsze nurkowanie i już zostaliśmy sprowadzeni do parteru. Wylądowaliśmy na kolanach na dnie, bo trzeba przećwiczyć wszystkie procedury. Po kilku dniach nadeszła wreszcie nasza wielka chwila. Zaraz mamy nurkować na otwartej wodzie na głębokości kilkunastu metrów. Emocje sięgają zenitu, serce bije szybciej. Szykujemy sprzęt, zakładamy butle i kamizelki. Nagle zrywa się wiatr, a statkiem zaczyna niesamowicie kołysać. Jola robi się blada, chociaż nigdy nie miała choroby morskiej. Walczymy, aby nie wypaść za burtę, choć nie jest lekko. Z nieba spada pierwsza kropla deszczu, potem druga, a potem to już oberwanie chmury. Na to nasz instruktor: „Welcome on the Caribbean” czyli „Witajcie na Karaibach” – nic dodać, nic ująć:)
Popołudniami został nam już tyko rum, basen hotelowy i nauka 🙂