Wyjazd do Nowej Zelandii był długo przez nas wyczekiwany. Staraliśmy się nie nastawiać, ale każdy kogo spotkaliśmy zawsze mówił, że jest tam pięknie i nie ma tyle robactwa co w Australii.
To pewnie dlatego przepisy celne i wwozowe są tutaj tak restrykcyjne. Słyszeliśmy już historie o tym, jak robili turystom problemy gdy mieli brudne podeszwy butów trekingowych lub gdy robili komuś dezynfekcję całego namiotu, bo był wcześniej w Afryce. O tym, że nie wolno wwozić artykułów spożywczych też wiedzieliśmy, bo każdy nam o tym mówił.
Po 13 godzinach lotu plus kilku dodatkowych godzinach opóźnienia, zmęczeni udaliśmy się na kontrolę paszportową. Tam trzeba było wypełnić deklarację przewozową, która uwzględniała nawet środki medyczne. Jakoś dziwnym trafem, widząc pole o niebezpiecznych przedmiotach do głowy przyszedł mi gaz pieprzowy, który kupiliśmy specjalnie na podróż po Ameryce Południowej. Zapytałem celnika czy mając taką rzecz dobrze wypełniłem pole, że nie mam nic niebezpiecznego w bagażu. Spokojnym głosem odparł, żebym poprawił to w swej deklaracji i będzie dobrze. Tak też uczyniłem.
Tyko, że chwilę później wszyscy pasażerowie poszli prosto, a nas poprosili na bok… Kolejny jakże uprzejmy celnik przeprowadził z nami wywiad po co, gdzie i dlaczego przyjechaliśmy i dodał, że skoro zadeklarowaliśmy, że mamy gaz musimy podejść do kolejnego okienka. Tam też kolejne miłe osoby w liczbie dwóch celników przeprowadziły wywiad skąd mamy to cudo. Po chwili pojawiło się dwóch policjantów zobaczyć kto z nas ma gaz i czy go zadeklarował. Zacząłem się denerwować o co im wszystkim chodzi do tego stopnia, że siedząca obok Jola zaczęła mnie uspokajać. O co tyle szumu, przecież to tylko mała buteleczka gazu.
Okazało się, że gaz pieprzowy jest tutaj traktowany jako broń. To tak jakbym chciał przywieźć pistolet. Na szczęście zadeklarowałem swój zamiar, więc zgodnie z procedurą zarekwirowano mi gaz, a przy okazji założono kartotekę policyjną. Tym razem próba wwiezienia broni do Nowej Zelandii skończyła się dość szczęśliwie, ale jeśli kiedykolwiek będę chciał zrobić to jeszcze raz, to będę miał już potężne kłopoty. Obiecuję – nie będę… 🙂