Dzień bez kłótni to dzień stracony


Za pierwszym razem Chile przywitało nas niechcianą dwugodziną. Tym razem postanowiliśmy uniknąć „czasowych” niespodzianek i dostać się do Santiago kilka dni przed naszym wylotem do Nowej Zelandii. Przypadkiem sprawdziliśmy ceny lotów dzień lub dwa do przodu, tak na wszelki wypadek gdyby samolot nam uciekł. Kiedy zobaczyliśmy pięciocyfrowe ceny w dolarach, w klasie ekonomicznej oczywiście, postanowiliśmy jechać do Chile znacznie wcześniej, Tym bardziej, że mieliśmy spotkać się z Maciejem, który akurat wracał do Polski, a przy okazji chcieliśmy mu podrzucić naszego uszkodzonego laptopa.

Tak jak pomyśleliśmy, tak też zrobiliśmy. Wybraliśmy sobie hostel z dość dobrymi opiniami, ale wiadomo, że oprócz miejsca klimat tworzą ludzie. I tutaj totalne zaskoczenie. Spotkaliśmy co prawda kilka ciekawych osób, ale zdecydowana większość to ludzie, którzy, hm… jakby to ująć? Szukają kogoś na wieczór, aby się zabawić. Dlatego pewnie, na organizowanej przez hostel w cenie noclegu kolacji, byliśmy jednymi z nielicznych, którzy nie wystroili się stosownie do okazji (czyt. wszystkie dziewczyny miały makijaż, większość z nich pełen, każdy był przyozdobiony fajną bluzką lub koszulą). A co ciekawe nie była to żadna kolacja przy świecach czy ekskluzywna restauracja. Wszystko to po to, aby „wyrwać” drugą osobę. To akurat by nas nie zdziwiło, gdyby nie fakt, że wszyscy mieli niesamowite „ciśnienie”. Zdarzały się wręcz sytuacje, gdy np. zaczyna ze mną rozmawiać jakaś dziewczyna ze Szwajcarii i gdy tylko dowiaduje się, że jesteśmy tutaj w dwójkę, momentalnie obraca się i zaczyna rozmawiać z kimś innym. Hm… kurde to już tylko pogadać nie można? Niestety w tym hostelu nie można, a co ciekawe wszyscy zachowywali się podobnie, bez względu na kraj pochodzenia.

Patrząc co się dzieje u nas w hostelu nie pozostało nam nic innego, jak wyrwać się na miasto coś pozwiedzać. Tak też trafiliśmy na całkiem ciekawą wycieczkę po centrum Santiago. Okazało się, że jest tutaj dość europejsko, a momentami Santiago było całkiem podobne do centrum Poznania.

130316 IMG_3132
Całkiem fajna opcja, bo reklamowana jako tzw. „free tour” czyli za darmo. Szkoda tylko, że przewodnik na koniec mówi, że taka wycieczka kosztuje normalnie 40$ za osobę, a on proponuje 10$, oczywiście jeśli ktoś na to reflektuje. Część osób podchwyciła temat, ale my zgodnie z zasadą „za free” i przekornie do sugerowanej ceny „co łaska” podziękowaliśmy, pożegnaliśmy się i poszliśmy do hostelu.

Kolejne dni uciekały, które częściowo spędziliśmy w pobliskim Valparaiso (zawsze to nad morzem, a nie w wielkim mieście i stąd też tylko mamy zdjęcia), ale Chile będzie nam się jednak kojarzyć z czymś innym. My ten kraj nazwaliśmy Chilliano z dodatkowym epitetem na początku. Dlaczego? Bo w tym kraju wisiała nad nami kłótnia praktycznie każdego dnia, nie miało znaczenia miejsce czy pora. Od samego rana, zaraz po przebudzeniu nie rozmawialiśmy ze sobą, to było raczej warczenie, ujadanie czy odszczekiwanie. I dotyczło to każdego z nas razem i osobno.

Jednym słowem masakra. I trwało to, aż do momentu opuszczenia Chile… Teraz na szczęście jesteśmy już gdzieś indziej i pozostało tylko wspomnienie, jak to miejsce może zmienić człowieka…

GALERIA

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s