Do podróżowania w Nowej Zelandii przygotowaliśmy się najlepiej jak to możliwe. Tym razem postanowiliśmy nie korzystać z żadnego przewodnika, a jedynie z informacji otrzymanych od znajomych. Dwa dni przed wylotem mieliśmy także szczęście spotkać francuską parę, która właśnie przyleciała z Nowej Zelandii. Podpowiedzieli nam wiele rzeczy i wskazali kolejne miejsca, do których można pojechać. Takim też sposobem powstał plan idealny 🙂 .
W Nowej Zelandii mieliśmy spędzić tylko trzy tygodnie, jak się okazało o jakieś trzy za mało. Ale mieliśmy nasz plan, z wypisanym z niemiecką precyzją każdym punktem i każdym miejscem jakie mieliśmy odwiedzić. I tak też pierwszy dzień odebraliśmy auto i pojechaliśmy na półwysep Coromandel. Kolejnego dnia zwiedziliśmy pobliskie plaże i udaliśmy się do słynnych jaskiń w okolicach Waitamo. Dotarliśmy tam o 24.00, krótki sen, pobudka o 7.00, śniadanie, kupno biletów, zwiedzanie jaskiń. Później jazda do jeziora Taupo, przypadkowy obiad i zwiedzanie okolicy. Kolejny krótki sen, pobudka o 5.00, bo w planie dzisiaj mamy treking. Po drodze jeszcze wschód słońca, później dziesięciogodzinny treking (czy było warto zobaczcie zdjęcia :-), kawa i jazda 300 km do Wellington na prom. Dotarliśmy tam po 1.00 w nocy, kupiliśmy bilety, a że mieli darmowy i dostępny internet, ba nawet zasilanie 230V (co dla nas w Nowej Zelandii nie było tak oczywiste), nie mogliśmy się oprzeć pokusie by sprawdzić pocztę itp. i zrobiła się 2.00. Prom mamy o 7.45, ale trzeba jeszcze znaleźć miejsce na nocleg…
Tak właśnie wyglądały nasze pierwsze dni na wyspie. Przypomina to trochę wycieczkę organizowaną przez biura podróży, czyli tzw. cały kraj/ świat w kilka dni. Tylko jak długo tak można i po co ten cały bieg? Albo zwiedzamy i mamy z tego frajdę albo zapier… Chwila refleksji i szybkie przebukowanie biletów, aby zostać w Nowej Zelandii trochę dłużej – udało się, o dziwo nawet całkiem bezboleśnie 🙂
Nasz plan jednak był tak idealny, że nie obejmował złej pogody, tak drobnych spraw jak zrobienie zakupów, ugotowanie i zjedzenie czegokolwiek, nie wspominając już o pokonaniu dystansu pomiędzy wyznaczonymi punktami. Jak widać po raz kolejny teoria odbiega trochę od praktyki…