Peru ma wiele do zaoferowania. Oprócz plaż nad oceanem i niezbadanych terenów dżungli na północy, są jeszcze góry. Szkoda tylko, że podczas gdy w całej Ameryce Południowej jest wysoki sezon i dobra pogoda, w górach w Peru dla odmiany jest sezon deszczowy. Nam się jednak udało i i podczas naszego pobytu w Huaraz trafiliśmy na wyjątkowo dobrą pogodę. Jeszcze na wybrzeżu usłyszeliśmy, że ta miejscowość to taka peruwiańska Szwajcaria. No to jak mieliśmy tam nie pojechać;). Po wyjściu z autobusu okazało się, że tutaj jest jednak trochę inaczej. Jeszcze na dworcu na jednego turystę przypadało średnio dziesięciu naganiaczy, a każdy chciał być głośniejszy i ważniejszy. Wszyscy chcieli nam zaoferować hotel, a najlepiej sprzedać jeszcze jakąś wycieczkę…
Miasteczko otoczone jest ze wszystkich stron górami, a przy dobrej pogodzie widać pokryte śniegiem szczyty Kordyliery Białej. I całe szczęście, że są tam takie widoki gór, bo samo miasto do najpiękniejszych nie należy. To nie Szwajcaria, w której widać charakterystyczny styl, a domy są wykończone w każdym szczególe. Pod prysznicem zabraknie czasami ciepłej wody, a niekiedy nawet zapada totalna ciemność, gdy w całym mieście wyłączą prąd. No cóż, jaki kraj taka Szwajcaria 🙂
A my w ramach przygotowań do najbliższego trekkingu oraz walki z chorobą wysokościową postanowiliśmy wybrać się do Parku Narodowego Huascaran na pobliski lodowiec Pastoruri położony na wysokości 5200 m. Herbata z koki, żucie liści koki i cukierki ‚coca caramelo’ pomagały nam już od 4000 m, ale na szczęście obyło się bez soli trzeźwiących.
Ale ten region to nie tylko góry, choć te są naprawdę piękne. Znajdują się tu również słynne puyas, czyli gigantyczne rośliny, których wysokość przekracza 10 metrów.
Po tak spędzonym dniu, jeszcze jedna niespodzianka;) Huaraz w trochę ładniejszym wydaniu, bo o zachodzie słońca.
No to teraz jesteśmy gotowi na nasz Santa Cruz trekking.